
Błotnista i mokra czternastka
Błotnista i mokra czternastka
Przełożyłem wybieganie na niedzielę. Na szczęście dla mnie, bo sobota była wyjątkowo duszna i upalna. Za to niedziela – chłodny wiatr, lekki deszczyk, błoto w lesie. Nic tylko założyć buty i biegać.
trening_2009_07_19
Uwielbiam taką pogodę do biegania. Mniej się męczę, a i dodatkowe chłodzenie zapewnione. Różnica jak w jeździe w upał samochodem z klimą a bez.
Żeby jednak biegać trzeba się rozgrzać. Mój grecki półbóg (Achilles) boleśnie mnie uświadomił o tej powinności. Wykonałem więc pełen program rozgrzewkowy, a mimo tego łydki stały się jak z kamienia. Nawet lekki masaż nie pomógł. Cóż trzeba ruszać i dogrzać się w biegu.
Jestem jakimś wybrykiem natury, bo dogrzanie nastąpiło dopiero po 2 km. Wtedy dopiero złapałem właściwy rytm biegu, pośród spadających kropel deszczu, mlaskającego podłoża i pryskającego błota. Oprócz tych wizualno-akustycznych efektów są też inne:
podłoże jest bardziej miękkie – przez co amortyzuje lepiej uderzenia stopy,
biegnie się ciężej – trzeba podnosić wyżej zakopane w błocie stopy
jest ślisko – trzeba wolniej skręcać i rozpędzać się, w przeciwnym razie czeka nas kąpiel błotna.
Sam siebie zaskoczyłem, bo mimo wysokiego tempa mój oddeczh pozostawał miarowy i spokojny. Chyba wreszcie osiągnąłem ten poziom, gdzie bieg nie przyprawia o kolki i zadyszkę a daje przyjemność. Gdyby nie zwiększać dystansu pewnie tak by było, ale sięgam dalej.
Podsumujmy – udało się zejść poniżej 1h na 10 km – wynik: 59:35 (nareszcie!) i dobiec (niestety z bólem Achillesa) 14,15km w czasie 1:26:12.
Po przyjściu z treningu 500 ml koktajlu isostar i okład z lodu na ścięgno. Rano niestety ból lewej łydki (naderwanie czy skurcz) rozchodzony w drodze do pracy. Achilles na razie OK – wydaje mi się, że dogadałem się z nim 🙂